top of page

🇸🇰 Slovaćko-Hungarska 🇹🇯 Moto Eskapada 2019

  • Zdjęcie autora: MarioMotoFrajda
    MarioMotoFrajda
  • 10 lis 2019
  • 4 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 28 gru 2021

Jak to w życiu bywa plany planami, a rzeczywistość czy okoliczności i tak ułożą je za ciebie. Tak było w przypadku mojego tegorocznego motocyklowego wyjazdu wakacyjnego. Godziny spędzone na przewodnikach i różnych pomocach naukowych, nakreślona 8-dniowa wycieczka moto. Miała być 4-ta edycja alpejska. Ostatecznie wybraliśmy przelot na Węgry, w tym kilka dni w Słowacji. Oczywiście wersja motorcycle.

Kawałek przez Czechy, jakieś dzikie przejście graniczne i po paru godzinach jesteśmy w Słowacji. Z każdym kilometrem robi się bardziej malowniczo, góry przybierają w kształtach, stają się mniej dotknięte urbanizacją. Po drodze kilka fajnych miejsc w sam raz na krótkie przerwy na rozprostowanie kolan i przewietrzenie dupska. Pierwszym konkretnym punktem wycieczki jest Wąwóz Maniński koło Żyliny. To dość krótki, lecz bardzo ciekawy wąwóz przez który prowadzi niezłej jakości droga asfaltowa. Powiedzmy wprost - po kilku wypadach w Alpy faktycznie mało geograficznie górskich punktów środkowej Europy jest mnie w stanie wizualnie zaskoczyć, jednak akurat w tych okolicach w sumie czegoś takiego jak ten wąwóz się nie spodziewałem. Całkiem nieźle, nieźle. Wznoszące się na wysokość kilkuset metrów skały dodają niesamowitego uroku. Małe to wszystko i krótkie, ale serio warto.

Stąd śmigamy w kierunku znanej już i lubianej przez motocyklistów drogi nr 14. Zakrętów w brud, świetnej jakości asfalt, można się rozgrzać, a już z pewnością opony. Dalej przez rejon ośrodka Donovaly w Wielkiej Fatrze docieramy do osady Vlkolinec. Z głównej drogi trzeba zboczyć wąskim asfaltem pare kilometrów. Na końcu znajduje się istna perełka - wieś na którą składa się kilkadziesiąt kilkuset letnich domów, idealnie odrestaurowanych i zadbanych, można się poczuć przez chwilę dosłownie jakbyśmy przeskoczyli do XVIII w. To żyjący prawdziwy skansen architektury ludowej, o tyle urokliwy i wyjątkowy, że wpisany nawet na listę UNESCO. To jedyna wieś w Słowacji gdzie nie wybudowano ani jednego nowego budynku od prawie 300 lat. Pięknie! Po godzinie jesteśmy znowu na motorze i jadąc dalej na zachód docieramy w okolice Mikulasza gdzie na obrzeżach miasta mamy 1-szy nocleg. Ten dzień kończymy w pensjonacie, którego przemiła właścicielka na powitanie raczy nas 2 kolejkami pysznej oryginalnej nalewki, potem rozgrywamy kilka partyjek ping-ponga i walimy w wyro, żeby kolejny dzień zacząć od zwiedzenia Demanowskiej Jaskini, co wystarczy ująć jednym słowem - warto!

Dalej śmigamy drogą 72 - nieźle zakręcona i prowadząca w większości górskimi partiami i lasem, przełęcz Ćertovica z kapitalną klimatyczną karczmą i wieżą widokową następnie przez Murań i panoramiczną Przełęcz Basnik, na 66-ce dojeżdżamy na obrzeża Słowackiego Raju, skąd dalej lecimy już na południe. Mnóstwo trasy, mnóstwo frajdy, z dala od zatłoczonych punktów i dróg, ciepło i słonecznie. Mamy niezły fun. Kolejny 3-ci planujemy wbić się już na Węgry. I udaje się w miarę wcześnie rano, najpierw jednak zaliczamy nadgraniczne Hajskie Wodospady w obrębie Słowackiego Krasu - grupa małych, ale wartych zobaczenia wodospadów, które zwiedzamy szlakiem pieszym. Ale zaraz, zaraz! Gdzie ci wszyscy turyści? Przecież są wakacje, a my tu jesteśmy totalnie sami. Jest git!

Ruszamy w trasę - przekraczamy granicę węgierską przejściem granicznym, mając wrażenie, że pieszym niemalże dzikim i obieramy kierunek na Eger przez Narodowy Park Bukowy - pięknie, dzicz, dzicz, ale jakość drogi prowadzącej przez ten jeden wielki kilkuset hektarowy pomnik przyrody… no cóż. W ogóle nie istnieje tu pojęcie jakość, dziura na dziurze i gdzieniegdzie asfalt. Oczywiście motocyklem bez większych problemów i strat w zawieszeniu, ale jak się potem okaże taki standard na bocznych drogach (bo takie lubimy) jest na Węgrzech normą. Po drodze zwiedzamy Miszkolc skupiając się najbardziej na dość ciekawym Zamku Diosgyor. Zwiedza się go samodzielnie, nie potrzeba przewodnika, jest kilka wartych zobaczenia eksponatów, komnat - jako przerywnik na trasie idealnie. Wieczorem docieramy do Doliny Pięknej Damy w Eger. No cóż… na samo wspomnienie ślinka cieknie. Można by tu spędzić conajmniej kilka dni. Jest niesamowity klimat, panuje tu wręcz żądza degustacji dziesiątek różnorakich i przepysznych win, w cenie od śmiesznych do poważniejszych. Po zaliczeniu kilku winnic mamy delikatnie mówiąc wystarczająco dobre humory aby wracać do pensjonatu, bowiem kolejny dzień na Suzi niebawem nadchodzi.

Następny dzionek zaczynamy od zwiedzenia Zamku Eger, a potem drogą nr 24 śmigamy w kierunku zachodnim - klimaty górskie choć najwyższe szczyty które mijamy nie przekraczają 800 m wysokości, a droga zwięźle między nimi meandruje dostarczając niezłej zabawy. Widoki ciekawe, bardzo dzikie okolice i bardzo duże odległości miedzy kolejnymi wsiami dostarczają kolejnych fantastycznych wrażeń z jazdy. Mijamy najwyższy szczyt Węgier (Kekes) i jadąc ciągle przez totalne zadupia po prawie 100 km docieramy do kolejnej już na naszej trasie starej osady kulturowej - Holloko. Grzecznie jak prawo nakazuje (wszędzie zakazy wjazdu) zostawiamy moto na dobrze zlokalizowanym parkingu i z buta dajemy w pieszą kilkukilometrową wędrówkę.

Całość zajmuje z godzinę - po drodze można podziwiać świetny zamek na wzgórzu z ciekawymi widokami i kolejno całą osadę z zachowaną architekturą z XIX w - wieś naznaczona była wieloma tragediami historycznymi włącznie z pożarem, który prawie doszczętnie ją zniszczył, ale została prawie w całości odbudowana, a każda z chałup jest swoistym osobnym muzeum. Klimat niesamowity, czuć ducha historii, a my niestety przyjechaliśmy tu trochę późno kiedy to pod względem turystycznym wszystko już spało. Późnym wieczorem dojeżdżamy w okolice Budapesztu gdzie nad samym Dunajem łapiemy nocleg.

Kolejny dzień zaczynamy od nieplanowanej przeprawy promowej, co nie ukrywam było dla nas dużą atrakcją. Bardzo fajnie i milusio, a my w ten sposób przy okazji zaoszczędzamy kupe czasu i dobre kilkadziesiąt kilometrów. Wczesnym rankiem docieramy do stolicy Węgier. Budapeszt - niesamowite przepiękne miasto, w którym spędzamy cały dzień zwiedzając głównie jego zachodnią część. Mimo sporego ruchu w ścisłym centrum motocyklem przejeżdża się całkiem nieźle i sprawnie. Tego samego dnia późnym popołudniem lecimy wzdłuż Dunaju na Wyszegrad, gdzie wjeżdżamy na górę, na której zwiedzamy świetny stary Zamek Fellegvar - polecam bo warto. Dalej lecimy już nad Balaton przez Ostrzegom, gdzie strzelamy pare fotek pod Bazyliką św. Wojciecha - budowla wysoka na 100 m, to największy kościół tego kraju. Wieczorem dojeżdżamy w okolice północnego brzegu Jeziora Balaton. Miejscowość wieczorem jest całkowicie wymarła, przypominam mamy sezon wakacyjny, ja pierdziuuu, cóż za zadupie turystyczne. Nadrabiamy za to kolejnego dnia.

Rankiem wjeżdżamy na półwysep Tihany gdzie zwiedzamy pare miejscowości - wyczuwa się tu klimat zdecydowanie śródziemnomorski, atmosfera prawie jak nad morzem, wszędzie panoszy się lawenda, a styl bycia zbliżony do wyspiarskiego. W przeciwieństwie do wczoraj, dziś na serio okolice tętnią życiem. Zaliczamy kilkugodzinny „czilałcik” przy rewelacyjnej słonecznej pogodzie i powoli obieramy kierunek powrotny do domu.

7 dni, 1900 km, VII/2019

Comments


Możesz również zerknąć na:
P1010091
P1010048
P1010069
P1010213
Moto Suzi Zakopiec-16
P1010284a
DSC00391

linki profilowe:

  • Facebook Social Icon
  • Instagram profile
  • YouTube Social  Icon
O mnie:
Joy of riding a motorcycle

MotoFrajdę w szerokim tego słowa pojęciu traktuję jako ciekawy sposób zwiedzania fajnych miejsc na motocyklu.

Strona Mario MotoFrajda ma na celu podzielenie się z Wami moimi przeżyciami i całą frajdą związaną z tym wspaniałym hobby.

                                                                   

Czytaj więcej

 

Dołącz do listy E-mail

Nie przegap aktualizacji

© 2017 by Mario Dziq Kenotpil

bottom of page