TRAK Rajd 2020 Etap S i E
- MarioMotoFrajda
- 15 gru 2020
- 5 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 28 gru 2021
ETAP południowy (S) wrzesień
Z początkiem września 2020 r. odbył się pierwszy z czterech zaplanowanych rajdów, których celem jest objechanie dookoła Polski możliwie najbardziej krajoznawczo- turystycznymi trasami asfaltowymi, choć w całość wkalkulowane jest również kilkadziesiąt kilometrów odcinków szutrowych. Edycja południowa zakładała przejechanie wzdłuż południowej granicy kraju - w tym przypadku od Sudetów aż po Bieszczady.

Rajd miał charakter w zasadzie kameralnej imprezy, ilość maszyn nie przekroczyła 40 sztuk, przy czym każdy jechał sam lub w kilku osobowych grupach, indywidualnie każdy śledził trasę i wypatrywał punktów kontrolnych i manewrowych według wcześniej rozdanych roadbook'ów z wytycznymi. Czyli tak jak w rajdach tego typu w których regularnie od lat biorę udział - to coś jak podchody i zabawa na orientację żeby dojechać po ściśle zakodowanej trasie z punktu A do B.
Pierwszy dzień po 200 km od domu wszyscy mieliśmy dojechać na miejsce startu w Świdnicy. Jechaliśmy we dwójkę na naszej ukochanej Suzi, a dwu-maszynowe combo stworzyliśmy od początku z Bartkiem dosiadającym FJR-kę. Prolog zakładał 150 kilometrową fajnie zakręconą trasę, którą śmignęliśmy przez Przedgórze Sudeckie, Rudawy Janowickie i Góry Sowie aż do Starej Morawy pod Śnieżnikiem. Tu pierwsze spotkanie wszystkich uczestników, długa posiadówka i wspólne opowieści - fajnie bo ludziska się już znają z poprzednich rajdów.
Kolejny dzień po śniadaniu szybko ruszamy w drogę - przed nami bowiem 470 km pierwszego etapu. Fajnymi bocznymi drogami opuszczamy Sudety kierując się na wschód by przez Górę Św. Anny wbić się powoli na Jurę - Olsztyn, Ojców, Góry Bydlińskie i Smoleń. Coraz bardziej podążamy na południe by dzień zakończyć w Myślenicach.

Następnego dnia przez Beskid Wyspowy i Gorce z Tatrami jak na dłoni zaliczaliśmy poszczególne punkty kontrolne aby śmignąć w Bieszczady mega zakręconymi trasami przez Pieniny i zakątki Beskidu Sądeckiego i Niskiego z widokami na najwyższe szczyty poszczególnych pasm Lubomira, Turbacza czy Radziejowej. To zdecydowanie najlepszy dzień rajdu - trasa jest długa i wymagająca, widoki kapitalne, pogoda jak marzenie. Mniej więcej od wysokości Nowego Sącza pojawiają się klimaty pozytywnie wiejskie - mniejszy ruch sprzyja bezpiecznej jeździe, co chwila mijamy urocze cerkwie, przy niektórych

trudno się nie zatrzymać - co oczywiście nagminnie robimy nie zważając na szybko mijający na motorku czas. Już wieczorem jakieś 70 ostatnich kilometrów śmigamy po ciemku, totalne zadupia aż się proszą żeby co jakiś czas na chwilę zejść z moto, wyłączyć światła i w absolutnej ciszy i czerni pobudzać swoją wyobraźnię. Jest git! W końcu docieramy do Baligrodu, gdzie czekają już na nas przytulne pokoje i fajniste żarełko.
____
1800 km trasy po południu Polski
Po niespełna miesiącu biorę udział w kolejnej edycji rajdu na wschodniej flance.
ETAP wschodni (E) październik
Na dzień dobry 450 km dojazd na miejsce startu w Bieszczadach. To tu miesiąc temu kończyliśmy etap południowy z tą różnicą, że dziś lało DOSŁOWNIE całą drogę. Ale co tam, hej przygodo. Raz w sezonie poczułem jak potrzebne i niezbędne jest posiadanie ciuchów przeciwdeszczowych. Okey, tyle narzekania. Do Sanoku tym razem we dwójkę (z Bartkiem) dojeżdżamy ok godz 15. I co? I nagle okazuje się, że może nie padać, a jednak :) Ruszamy optymistycznie nastawieni na odcinek prologu o długości 160 km.

Kilka punktów kontrolnych porozrzucanych po okolicy dużej pętli, cóż więcej pisać - Bieszczady. Do Baligrodu dojeżdżamy wieczorem.
Rano szybki start - 570 km trasy to nie przelewki. Obieramy kierunek na północ, lecimy przy samej granicy aż do Medyki, jedzie się dynamicznie, ruch jest niewielki, długie odcinki dają radę. Sucho, słonecznie i milutko. Po drodze zaliczamy kilka cerkwi, Muzeum Pożarnictwa, przejeżdżamy przez dawne przejście graniczne między Rosją i Austro-Węgrami w Rebizantach. Krótka rundka po starówce w Zamościu i dalej w trasę. Przypadkiem dostrzegam kierunkowskaz na Sobibór - pierwsza myśl WOW. Zawsze chciałem tu wpaść, zobaczyć to słynne miejsce hitlerowskiej zbrodni. Bez zastanowienia skręcam z trasy rajdu, równocześnie zdając sobie sprawę, że nadrobię kilka kilometrów, co skutecznie odsunie mnie od szansy na wygraną, ale co tam. Serce podpowiada inaczej. I nie żałuję. Okazało się, że Muzeum w Sobiborze jest już prawie na wykończeniu - otwarcie wkrótce, miałem jednak to szczęście, że wypatrzył mnie i moją Suzi strażnik, który jak sie okazało też jest zapalonym motocyklistą.

Nie trzeba było długo czekać, jak zaproponował mi krótką wycieczkę po terenie, tym samym zostałem pierwszym turystą odwiedzającym nieczynne jeszcze muzeum. Kilkudziesięciominutowa przechadzka z bardzo obeznanym w temacie człowiekiem oraz jego opowieści jak tu było, jak to się teraz tworzy i co jeszcze wykopują archeolodzy z okolic mroziły dosłownie krew w żyłach. Cała okolica to jedne wielkie cmentarzysko z dziesiątkami tysięcy zwłok porozrzucanych więźniów z okresu II wojny światowej. Wiele eksponatów i stanowisk edukacyjnych już jest gotowych, wiele jeszcze jest w trakcie przygotowywania. Tym samym żeby nie powiedzieć "marzenie", ale chęć odwiedzenia tego miejsca się ziściła, od pierwszego zobaczenia jeszcze za dziecka filmu "Ucieczka z Sobiboru", który zrobił na mnie piorunujące wrażenie. No ale wracamy na rajd. Mijając jeszcze kilka ciekawych miejsc po drodze w tym Starą Prochownię w Kobylanach, piękny pałac w Janowie Podlaskim, co kilka kilometrów pojawia się widok na meandrujący wzdłuż granicy Bug, który w końcu doprowadza mnie do Drohiczyna gdzie jest meta dzisiejszego etapu.
Sobota i 2 etap i kolejne 470 km. Trasa wiedzie możliwie najbliżej wschodniej granicy kraju, jest kilka odcinków szutrowych, totalne zadupia i niezłej jakości drogi prowadzące przez lasy. Co jakiś czas punkty kontrolne to jakieś stare cmentarze, to jakieś krzyże, muzeum kolejki wąskotorowej, cerkwie i nawet meczet tatarski (w Kruszynianach - najstarszy w Polsce). Po południu dojeżdżamy w krainę Mazur - Kanał Augustowski i kolejny punkt kontrolny. Jest pięknie, turystycznie i ...słonecznie. Okrążamy szerokim krajoznawczym łukiem Suwałki i w pierwszej kolejności zwiedzamy bunkier na uboczu jako Skansen Fortyfikacji Prus. Łąki, lasy, jeziora robią wakacyjny nastrój, a to już jesień przecież. Zatrzymujemy się również na chwilę w Stańczykach gdzie podziwiamy widok z wieży widokowej i bliźniacze wiadukty z I wojny światowej - miejsce robi wrażenie i długo można by opisywać ich historię - warto. Na koniec trójstyk granic - polsko-litewsko-ruska. Stoi tu pomnik, którego już samo obejście może wiązać się z finansowymi konsekwencjami, bo musimy wówczas postawić choć na chwilę nasze stopy nielegalnie na ziemi naszych najbliższych przyjaciół. Zgadnijcie, czy spróbowałem? Powiem tylko - udało się tym razem. Dalej po fajnych kilkudziesięciu kilometrach znowu po ciemku dojeżdżamy na metę rajdu położoną w zacisznym hotelu nad Jez. Pomorze koło Suwałk. Impreza pożegnalna, podsumowanie i nagrody dla zwycięzców. Atmosferka świetna, rozmowy bez końca, a już kolejnego dnia długi bo przez całą Polskę po przekątnej powrót do domu.
_____
2200 km trasy po wschodzie Polski
Podsumowując - towarzystwo się zgrało, pogoda też dopisała, moja Suzuki latała jakby co dopiero prosto z salonu wyjechała choć ma już swoje lata i na koncie ponad 2-krotne "okrążenie Ziemi". Jednym słowem (a w zasadzie dwoma) - miód malina. Tempo rajdów jak i długość poszczególnych etapów były na tyle duże żeby zastosować mój sprawdzony wielokrotnie sposób, polegający na tym aby jechać sporo i od czasu do czasu robić wyskoki gdzieś w bok w ciekawe miejsca poza trasę na krótkie przerwy celem zasmakowania ciszy i piękna nieskazitelnie czystych okolic i zakątków tamtych ziem. W sumie ponad 4000 km w edycji południowej i wschodniej, 8 pełnych wrażeń dni, a do tego co najważniejsze jak zawsze bezpieczna jazda z pewnością pozostaną na długo w pamięci.
Comments