top of page

Alpejska 2018 round-Mt Blanc-about vol.III

  • Zdjęcie autora: MarioMotoFrajda
    MarioMotoFrajda
  • 18 wrz 2018
  • 9 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 19 gru 2022

Połowa lipca 2018 roku przyniosła kolejną przygodę. Trzecia wyprawa w Alpy musiała być inna niż poprzednie. Chciałem coś zmienić, pojechać dalej, a jednocześnie żeby tam dotrzeć za nadto się nie wykończyć długą, mozolną jazdą autostradami. Oczywiście można by przy okazji po drodze pozwiedzać coś, jechać rekreacyjnie, przecież po co tak gnać? Tak jasne, tyle tylko, że jak to zazwyczaj bywa chodzi o oszczędzanie wolnych urlopowych dni nie marnując ich na dojazd, żeby jednak jak najwięcej pośmigać już po tym co najlepsze z całości - czyli po Alpach dosłownie. Postanowiłem wrzucić Suzi na przyczepę i depnąć autem 1000km za jednym razem. Okazało się, że to rewelacyjny pomysł. Po 10 z kawałkiem godzinach jazdy byliśmy już prawie "u podnóża" Alp. Przy czym o zmęczeniu nie było mowy. Zrzuciliśmy motocykl "gdzieś" za Monachium zostawiając auto z trailerem na Camping Fischer i pełni energii ruszyliśmy w trasę.

--> ZDJĘCIA <--

klikając w minimapki otworzą się strony z pełnym trackiem danego fragmentu trasy

GPS Alpejska motowyprawa - dzień 2

Jedzie się lekko i przyjemnie, w pierwsze 2 dni nie przekroczyliśmy 1700m npm. Plan na ten dzień zakładał zabukowany już wcześniej nocleg w miejscowości Hospental ok 20km za przełęczą Klausenpass. Mniej więcej w połowie doliny prowadzącej na szczyt zaczęło się błyskać na grani po czym za chwilę rozpadało się na dobre. Po krótkiej "naradzie" i próbie przeczekania deszczu w starej wiacie nie było sensu dłużej zwlekać. Przez najbliższe 6 dni pogoda wg wszystkich prognoz miała być idealna. Zaczęliśmy więc z uśmiechami na twarzach i obraliśmy kierunek na Szwajcarię przez krótką część Niemiec i Austrii oraz zaliczając pare niższych mniej znanych przełęczy takich jak Oberjochpass, Riedgerass, Furkajoch i Ruppenpass, Schwagalp pass.

Był już wieczór, trzeba przyznać, że była na serio romantycznie, dookoła błyskało na czerwono dosłownie i lało jak cholera,

a my suchutcy... jeszcze :) Jedna z bardziej przydatnych w trasie aplikacji komórkowych "Rain Viewer" nie dawała lepszych rokowań.

Początkowo mała komórka burzowa rozrosła się do potężnej przykrywającej dziesiątki wg aplikacji kilometrów w okolicy. Jakieś

kilkadziesiąt minut temu ok 1 km stąd minęliśmy w dolinie małą osadę Springer. To właśnie tam wyczaiłem na mapie pare pensjonatów, a w jednym z nich znaleźliśmy nocleg na deszczową noc. Zgadnijcie czy nadal byliśmy susi po kilometrowej dojazdówce w ulewie to tegoż miejsca? Nie, nie ubraliśmy na tą chwilkę ciuchów przeciwdeszczowych, bo po co skoro to tylko kilometr :)

Do rana na szczęście wszystko zdążyło wyschnąć, my wypocząć, a widoki jakie zaoferowało nam bezchmurne niebo były nie do opisania. Po regionalnym śniadaniu i przepysznej kawie w porannym już upalnym mimo tej wysokości słońcu zrobiliśmy pare fotek i czas gonił w dalszą podróż. Przełęcz Klausenpass z wysokością niespełna 2000 m spowodowała, że nabraliśmy mega kolejnego kopa frajdy. Po wyłączeniu silnika zewsząd dobiegał dźwięk dzwonków (dzwonów) podowieszanych na karkach pasterskich krów. Kilka z nich nawet było spragnionych pieszczot naszych rąk. Ogromne bydle wręcz zamykało oczy w odlocie w miarę klepania i smyrania ich po policzkach i pod pyskiem, choć trzeba było uważać żeby uciec rękami przed ogromniastym mokrym obślinionym jęzorem wymachującym co chwila z wielkiej paszczy.

Kolejna Sustenpass na 2260m to mega wizualna perełka, na południe roztacza się widok masywnego (choć jednego z mniejszych) lodowca urywającego się nagle nad kilometrowym urwiskiem. Punktem absulutnie kulminacyjnym tegoż miejsca jest Chas Hutte czyli dom sera (46.730076, 8.427426) Smak... cóż. Nie istnieją słowa nawet w tak bogatym polskim języku żeby opisać smak i wszelkie doznania towarzyszące spożywaniu tej delicji. To absolutnie perfekcyjne bodźce :) , to totalnie najsmaczniejsza rzecz jaką jadłem w życiu. Dosłownie. Na pewno tam będę powracał. Pamiętajcie - to obowiązek będąc w okolicy wpaść w to miejsce i zasmakować. Przemili gospodarze zajmujący się od kilku pokoleń produkcją sera oferują kilkanaście różnych rodzajów, można nabyć też ich własne jogurty i napić się czegoś gorącego, a nawet przegryźć sery prawdopodobnie najzdrowszymi wędlinami pod słońcem. Obok płynie krystalicznie czysta górska rzeka, jej szum wspaniale komponuje się z posiłkiem. Można by tu spędzić cały dzień. Czad!

Po półtorej godzinie istnej laby na łonie natury podążaliśmy w kierunku kolejnych przełęczy. I tak tego dnia zaliczyliśmy jeszcze: Brunigpass, Glaubenbuelle pass, Schallenbergpass, Col du Pillon i dojechaliśmy do miejsca na ten dzień docelowego - miejscowość Ormont Dessous we francuskiej części Szwajcarii. Tak na marginesie to Pass'y są w Austrii, Col'e we Francji, a Passo'sy we Włoszech :) Szwajcaria przepiękna choć pierońsko droga. W porównaniu do Austrii czy Włoch to niemalże wyrzucanie pieniędzy na nocleg, czy to na jedzenie. Wszystko jest tu nietuzinkowo drogie. Jednak góry i widoki prawie całkowicie (no może w sumie po trosze jednak) łagodzą bóle wydatkowe.

GPS Alpejska motowyprawa - dzień 4
Okolice Salanchez z widokiem na Mont Blanc

Dzień 4-ty przyniósł nie lada niespodziankę. Niespodziankę, która troszkę rozwaliła nam plan wycieczki, ale nie ma tego złego... W końcu nie każdy i nie często do tego może "dotknąć" Tour de France. A myśmy dotknęli. Otóż tego dnia po przejechaniu ok 200 km kilometrów przez m.in. : Pass de Margins, Col du Bassachaux, Col de la Joux Verte, Col de la Joux Plane dotarliśmy do miasteczka Cluses u wylotu doliny prowadzącej na Przełęcz Colombiere. I tu Zonk! przymusowa kilkugodzinna przerwa, wszystkie drogi zablokowane bo jadą kolarze. Najpierw miny takie sobie, bo plan zakładał ciut inaczej, ale po chwili wow!, czad! Toż to prawdziwy, niepowtarzalny Tour de France i końcówka tegorocznego etapu 10-go prowadzącego właśnie na naszą przełęcz. Atmosfera towarzysząca wyścigowi, zachowanie mieszkańców, kibiców, cała otoczka jest wyjątkowa i na serio robi wrażenie. Wzdłuż trasy są tysiące dosłownie ludzi oczekujących na 15 minutowe show. No bo tak, jedzie czołówka, potem peleton sruuu...i po wszystkim. Ale to co dzieje się wokół a nie tylko i wyłącznie sam przejazd rowerowych gwiazd - to jest to coś! Ludzie w camperach, namioty, całe campusy, grille, stragany i trwający tylko 2 dni świat wszystko to tworzy tą niesamowitą otoczkę i atmosferę. Dzień zakończyliśmy w fajnym hoteliku Hôtel Les Dômes de Miage u stóp Mont Blanc.

GPS Dzień 3

Nazajutrz jeszcze nie wiedzieliśmy, ale właśnie zaczynał się dzień na piątkę - chyba najlepsze przełęcze i górskie atrakcje. Musieliśmy szybko zwijać się z hotelu i dawać dyla w trasę bo 11 etap wyścigu Tour de France miał zahaczać o jedną z naszych miejscówek na dzisiejszej trasie. Zatem ruszyliśmy w kierunku przełęczy z podjazdem długim na ponad 20 km przez przepiękne galerie i punkty widokowe. Dziesiątki zakrętów doprowadziły nas w końcu na szczyt - Cormet de Roseland. To jedna z najpiękniejszych przełęczy alpejskich, istna czołówka. Idealnie wkomponowane jezioro otoczone masywami górskimi, perfekcyjna jakość asfaltu, kultura na drodze i szczególnie dziś mnóstwo ludzi na poboczu kiwających i pozdrawiających właśnie przejeżdżający motocykl. U góry święto i impreza. Meta etapu górskiego na wysokości 1960 m. I informacja od "żąndąrmeri", że nie mamy po co na dół zjeżdżać, bo wylot z doliny już pewnie zamknięty, powrót też bezsensowny, więc najlepiej pozostać na szczycie i spędzić kolejne 2 godziny w oczekiwaniu na kolarzy. Nie, nie!

Przełęcz Telegraphe

To już przerabialiśmy wczoraj, więc szybkich kilka zdjęć i rura na dół - a nóż zdążymy... Szkoda bo na serio przepiękny 19 km zjazd w dół śmignęliśmy szybko, niby to rozkoszując się widokami, ale jednak na pierwszym planie w głowie mieliśmy tylko żeby zdążyć wyjechać z doliny. Udało się, miasteczko Bourg Saint Maurice co prawda już było całe ustrojone barwami wyścigu i postawione w pełnej gotowości na przyjęcie rowerzystów, ale prawie w ostatniej chwili czmychnęliśmy przed ustawieniem blokad.

I dobrze, bo kilka godzin zaoszczędziliśmy, w sam raz aby przeznaczyć je na dłuższą przerwę na szczycie kolejnej przełęczy - Col de Madaleine 2000 m n.p.m. I znów perełka, a przy okazji rozległy ośrodek narciarski. Tu po prostu trzeba być, bo jest pięknie dookoła. Długi rewelacyjny zjazd, Suzi niesie sama, a kierownicę wystarczy, że podtrzymuję znacznie delikatniej jak dotąd, no może na ostrzejszych zakrętach wymagających zwolnienia do tempa pieszego zwiększam precyzję uchwytu. Skręcamy w pewnym momencie na niepozorną wydawałoby się drogę, która doprowadza nas do Col du Chaussy - bardzo przyjemna przełęcz z ciszą i spokojem wokół, której oprócz świetnych widoków jest prawie zerowy ruch na drodze. To po prostu mało znana i rzadko uczęszczana górka. Ale za to już po kilkunastu kilometrach docieramy do Lacets de Montvernier - to 17 zakrętów upakowanych na odcinku niespełna 2 km na prawie pionowej skalnej ścianie. Wrażenia rollercoastera na motocyklu gwarantowane przy czym mimo wszystko ciągle czujemy się bezpieczni, bo droga jest bardzo dobrej jakości i prawidłowo zabezpieczona. My zjeżdżamy akurat w dół. Jutrzejszy odcinek tegorocznego Tour de France prowadzi pod górę, co przy zachowaniu rozsądnego wyobrażenia graniczy z cudem. Ale podobno dają radę. Coś niesamowitego! Dalej mijamy przełęcz Col du Telegraphe, a następnie przejeżdżamy przez zapierające i szokujące Col du Galibier z latającymi wszędzie świstakami w ilościach niepoliczalnych i sąsiadująca z nią Col du Lautaret.

Przełęcz Galibier

Przyznam, że na tak piękne miejsca warto poświęcić zdecydowanie więcej czasu niż tylko przejechać przez nie motorem. Kurcze, jest kolejny argument by tam powrócić na ciut dłużej, zatrzymać się w tej przestrzeni i pogadać ze świstakiem, może kusząc go jakimś starym chrupkiem. Pełnych wrażeń długi dzień kończymy kapitalnym szybkim zjazdem do Sali Alpejskiej, czyli do miejscowości La Salle les Alpes, gdzie już pod wieczór dojeżdżamy do zabukowanego wcześniej romantycznego prywatnego hoteliku Le Chatelas. Taras z salą wypoczynkową dosłownie wisi nad rzeką, pomieszczenie restauracyjne i inne są "zawalone" wszystkim co można powiesić na ścianie - bzdety, pamiątki gospodarza z podróży po świecie, kicz, miód, malina :) I właśnie ten bałagan artystyczny tworzy to miejsce. A sam właściciel i obsługa nadają istnie rodzinną atmosferę - autentycznie się ucieszył, że przyjechaliśmy, wyskoczył przed budynek, pokierował gdzie postawić maszynę, zapraszał do środka i mimo późnej pory zaserwował świeży obiad. Słowem prawdziwy Francuz z klasą.

Dzień 6-ty w górach zakładał kolejną porcję wrażeń. Z Francji przemieściliśmy się wcześnie rano przez Przełęcz Montgenevre do Włoch. A następnie odwiedzając kilka fajnych wodospadów na Pas du Paradis i Col du Mont Cenis - wszystkie powyżej 2000 m. Pogoda dopisywała, różnice temperatur między dnem doliny a szczytami były bardzo odczuwalne i wahały się nawet w 20 stopniach co szczególnie odczuliśmy na najwyższej przełęczy drogowej w Alpach - Col de l'Iseran 2770 m. Wszędzie po kilkadziesiąt minut przerwy żeby nasycić wciąż głodne widoków zmysły. Czas leciał wolno, momentami się wyłączaliśmy wsłuchując się w dochodzące zewsząd dźwięki gór - szum potoków, delikatna bryza, trzepoczące gdzieniegdzie flag i dzwonki pasterskie alpejskiej trzody hodowlanej czyli krowy Milki.

Tak tej prawdziwej, alpejskiej :) Wokół dzwonków jest podobno wiele kontrowersji (można poczytać tu --> Dzwonek pasterski ) , z punktu widzenia nas turystów są one jednak czymś niepowtarzalnym i wyjątkowym nadającym tym górom jeszcze ciekawszy charakter. Krów jest mnóstwo wszędzie na halach i łąkach - jakby bezpańskie, a jednak każda zakolczykowana. Prawdopodobnie rzadko "schodzą" z gór, a jedyna robota gospodarza to podjechać "dojowozem" we wcześniej uzgodnione z krowami miejsce :) - czyli mobilną ciężarówką z automatycznymi dojarkami i zebranie mleka od dziesiątek jego dójek. Fajnie bo krowy same wiedzą jak się ustawiać, są 2 - 4 boksy w zależności od modelu, włażą parami, doją się i wyłażą drugą stroną po czym zaraz wchodzą następne - taśmociąg dosłownie. Mleko płynie, wszyscy zadowoleni, a niektórzy kosztujący produkty serowe wniebowzięci.

Col du Petit Saint Bernard ( Przełęcz Małego Świętego Bernarda) okazała się o tej porze dnia całkowicie pustą. ​​Figura Św Bernarda przypomina, że są to góry, wymagające respektu i racjonalnego podejścia do nich. Św Bernard z Menthonu to patron alpinistów i narciarzy, założyciel pierwszego punktu ratownictwa górskiego w XI w, a towarzysząca jego beatyfikacji z 1923 r. maksyma głosi, że: " (...) ze wszystkich czynności, w których poszukuje się godnej rozrywki, nie ma bardziej dobroczynnej dla duchowego i cielesnego zdrowia niż turystyka górska, trzeba tylko ograniczyć ryzyko. (...) Podczas oglądania nieskończoności i piękna co rusz otwierających się zaczarowanych widoków nasza dusza unosi się ku Bogu, stwórcy i panu natury".

Podobno uciekł on z wieży rodzinnego zamku przed wymuszanymi przez ojca zaręczynami - wg pism w cudownej ucieczce pomagał mu sam Św Mikołaj (taaak, właśnie ten Mikołaj!)

Zachodzące słońce na czerwono rozświetla szczyty masywów otaczających kiedyś trudno dostępną przełęcz. Teraz jedzie się spokojnie, uczta dla ciała i duszy. Po kilkunastu kilometrach późnym wieczorem dojeżdżamy do francuskojęzycznej choć położonej we Włoszech miejscowości Courmayeur, w której to uchodzi południowy wylot długiego na 12km tunelu przecinającego masyw Mont Blanc.

My jednak kolejnego dnia pojedziemy w przeciwną stronę.

Nazajutrz prognozy zapowiadały nadciągający w godzinach popołudniowych kilkudniowy deszczowy front rozciągający się nad Alpami od Szwajcarii do Austrii. Stąd jedynym racjonalnym rozwiązaniem była nasza ucieczka z gór. Niestety zaplanowane kolejne 2 dni i następne kilkanaście przełęczy zmuszeni byliśmy odłożyć może na kolejny rok. Ruszyliśmy więc dookoła gór przez Mediolan , Weronę, Trydent i Bolzano w kierunku Austrii i Niemiec. Raptem 700 km w większości nudnej bo autostradowej jazdy. Na koniec zaliczyliśmy jednak jeszcze jedną z przełęczy - Timmelsjoch Pass 2470m, jednak zachmurzone niebo i unoszące się po 2 dniowej ulewie opary lekko zniekształciły prawdziwe piękno tego miejsca. Koniecznie trzeba tu wrócić w bardziej sprzyjających okolicznościach.

Ale zanim podjęliśmy tą decyzję zaliczyliśmy jeszcze kilkugodzinną pieszą wycieczkę w rejon grupy Wodospadów Rutor koło Aosty. Tak na koniec, na podsumowanie wyprawy i przed 2 dniową jazdą w siodle w kierunku powrotnym. To absolutna perła 8 km wędrówka z przewyższeniem prawie 800m warta wypocenia. Idzie się przyjemnie, ogólnie lekko pod górę, ciekawym szlakiem przez lasy, mostki, strumyki i łąki. Kulminacyjny punkt to 3 grupy wodospadów, basy mas wody słyszalne z odległości kilkuset metrów robią naprawdę wrażenie. Można wręcz dotknąć tego potwora, bo przechodzi się przez zawieszoną w najciekawszym punkcie kładkę widokową która jest w chmurze aerozolu wody. Sucho się nie wychodzi :) W godzinach popołudniowych słysząc nadciągającą z północy burzę wskoczyliśmy na Suzi Motorbajka i udaliśmy się na południowy wschód obierając kierunek na Mediolan.

Tygodniowa podróż dobiegła końca, łącznie zrobiliśmy na moto ponad 2300 km zaliczając mniej więcej połowę z planowanych przełęczy.

Wyprawa zaliczona do najlepszych, choć prawdę mówiąc jadąc na motocyklu w Alpy nie ma tej jednej najlepszej bo wszystkie są de best gdy jedzie się z ukochaną na ukochanej Suzi a do tego gdy wraca się bezpiecznie i cało do domu - w zasadzie nie ma innego założenia.

Z tą właśnie zasadą przybiliśmy sobie "piątkę" ze Św Bernardem w myśl jego słów.

We'll be back!

Comments


Możesz również zerknąć na:
P1010091
P1010048
P1010069
P1010213
Moto Suzi Zakopiec-16
P1010284a
DSC00391

linki profilowe:

  • Facebook Social Icon
  • Instagram profile
  • YouTube Social  Icon
O mnie:
Joy of riding a motorcycle

MotoFrajdę w szerokim tego słowa pojęciu traktuję jako ciekawy sposób zwiedzania fajnych miejsc na motocyklu.

Strona Mario MotoFrajda ma na celu podzielenie się z Wami moimi przeżyciami i całą frajdą związaną z tym wspaniałym hobby.

                                                                   

Czytaj więcej

 

Dołącz do listy E-mail

Nie przegap aktualizacji

© 2017 by Mario Dziq Kenotpil

bottom of page