Alpejska 2017 SuziMajówka vol. II
- MarioMotoFrajda
- 8 lip 2018
- 4 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 4 lis 2020
Przepiękne Alpy przyciągają jak magnez. W roku 2017 po 3 letnim rozstaniu z tymi górami postanowiłem zobaczyć jak się prezentują wiosną. I się nie zawiodłem. Wszystko nowe, świeże, zielone, kwitnące. Stary leży tylko śnieg tu i tam, stąd wybrałem niższe partie górskie i przełęcze - z założenia plan nie przekraczał wysokości 1800m. Widoki i panoramy obłędne, mały prawie że zerowy ruch na drogach, turystyka dopiero co się rozkręca wczesną wiosną. I do tego z każdym przystankiem gdzieś na zadupiu oprócz kapitalnych wrażeń wizualnych dochodziły mega uwydatnione atrakcje audio w postaci żyjącej dosłownie łąki, wszystko brzęczy, fruwa, lata. Jest kolorowo, na pastwiskach ruch po przebudzeniu się flory górskiej po zapewne jak zwykle ciężkiej alpejskiej zimie.
klikając w minimapki otworzą się strony z pełnym trackiem danego fragmentu trasy
Pierwszego dnia zrobiliśmy trasę dojazdową. Do Wiednia biegiem, można by powiedzieć z rozpędu, choć przyznam, że monotonnie bo mało który motocyklista lubi śmigać autostradą. Ale okey - oszczędność czasu. Po kilku godzinach od wyjazdu z domu minęliśmy Wiedeń. Czekało niebawem to co upragnione - pierwsze bardziej dzikie miejsce, z dala od miasta. Na pierwszy strzał już pierwszego dnia poszła Przełęcz Semmering, To tutaj na codzień po pracy lub w weekendy wyjeżdża pół Wiednia żeby pooddychać. Tym razem było pusto, bezludnie i cicho. I pierwsze obłędne widoki wynagrodziły ból tyłka po kilkugodzinnej jeździe z kraju.
Nocleg w prostym i tanim kompleksie Langenwang. Cisza i spokojne miasteczko, domek pod lasem na uboczu. Jak na pierwszą noc ekstra! Gastedorf Waldheimat

Drugi dzień wyruszamy z rana bo kawał trasy przez fajne miejsca przed nami. Zaczynamy od rundki po miasteczku Kindberg - pięknie przystrojone o tej porze roku kwiatami. Następnie fajnymi zadupiami przez lasy, asfalt wszędzie dobrej jakości, gdzieniegdzie świetny utwardzony szuter, na szczęście zerowy ruch samochodowy - w przeciwnym razie mogłoby być porządnie zakurzone. Po drodze wierzchołek Pfaffensattel 1300m, dalej krętą drogą przez wsie do Przełęczy Niederalp (1200m), która okazała się niską, łatwą i bardzo malowniczą. Stąd zjeżdżamy do austriackiej Częstochowy - Mariazell. Miejsce które warto zobaczyć - malownicze miasteczko z zabytkowym sanktuarium klasztornym Benedyktynów. Uroczy rynek gdzie byliśmy świadkami uroczystego stawiania majowego drzewa "Maibaum". To najważniejsze wydarzenie miesiąca, czysty folklor i podobno mega tradycja. Dla nas obserwatorów wrażenia bezcenne, a dla najbliżej stojących po udanym zakończeniu, paradzie i występie lokalnej orkiestry poczęstunek w postaci kielicha rewelacyjnego (mogę się tylko domyślać) schnappsa. No tak, to z pewnością minusy jazdy motorem :) że skończyło się tylko na kawie w przytulnej knajpce.
Stamtąd śmigaliśmy wzdłuż masywu Ybbstaller Alpen w kierunku St Johann am Tauern mijając po drodze niezliczone ilości górskich miasteczek i "ścigając się" z zabytkową koleją mknącą przez góry - 120 letnią Murtalbahn, która kilka razy przecinała nam drogę. Przystanki na wielu punktach widokowych u wylotu różnych dolin rekompensowały nam braki typowych alpejskich przełęczy tego dnia. Nocleg w Gatshoff Papillon i startujemy w dzień trzeci.
Przez miejscowość Gurk z katedrą romańską Św. Emmy, mkniemy w góry. Zakrętów nie ma końca, spokojna, przyjemna i niewymagająca jazda. Rozglądając się po okolicznościach przyrody pokonujemy kolejne kilometry dosłownie wypoczywając na motocyklu. Zaliczamy wyższe wzniesienie Hochrindl Alpl (1580m) zapętlamy trasę aby powrócić na drogę kierującą nas na Przełęcz Flattnitz (1400m), a następnie przez miejscowość Predlitz na jedno z najwyższych w tym wypadzie wzniesień - Przełęcz Turracher (1795m). Asfalt przejezdny w pełni, a jedyny zalegający śnieg był na szczęście poza drogą.
W planie była jedna z najbardziej malowniczych przełęczy alpejskich Nockalm Pass, ale podjechaliśmy do jej wlotu i okazało się, że otwarta będzie dopiero za pare dni. Szybka wymuszona zmiana trasy spowodowała, że nadrabiamy prawie 100km, ale nie ma tego złego bo przejeżdżamy przez znaną nam już z kilku wyjazdów narciarskich miejscowość Bad Kleinkircheim (BKK), a następnie jadąc wzdłuż autostrady starą drogą dojeżdżamy na Przełęcz Katschberg (1670m). Za chwilę wznosimy się ponownie - tym razem na Przełęcz Obertauern (1745m). Śnieg zalega wszędzie, trasy narciarskie robią wrażenie w pełni przygotowanych - dowiadujemy się, że sezon zakończył się niespełna tydzień temu :) Zjazd w dół mokrym asfaltem wymagał sporo czujności i uwagi. Grubo po godz 21 dojeżdżamy w region również dobrze nam znany Skiamade - w miejscowości Reitdorf koło Altenmarkt mamy kolejne spanie w 4 Elements.
4-go dnia wczesnym rankiem wyjeżdżamy w piękną pogodę - zaliczamy Jezioro Gossausee, potem fajny rezerwacik przyrody koło jeziora Hallstatter i jedziemy wzdłuż brzegu na pn. Dopiero dziś kiedy umieszczam ten wpis w necie znalazłem wzmiankę, że miejscowość Hallstatt jest w 10ce najpiękniej położonych w Austrii. Szkoda bo wówczas o tym nie wiedziałem, a jechaliśmy dosłownie 3 km od niej. W końcu wjeżdżamy na kolejna przełęcz - Postalm Pass. Tylko 1300m, ale z niesamowitymi widokami, a jazda całkowicie pustą drogą rodzi niepewności czy aby na pewno nie zauważyliśmy wcześniej znaku zakazu wjazdu. Czy przełęcz rzeczywiście jest już udostępniona dla ruchu. Tym razem na szczęście tak. Przełęcz jest bardzo rozległa, w najwyższym punkcie totalnie płaska, a ten płaskowyż ciągnie się przez kilka kilometrów, droga meandruje delikatnymi zakrętami pozwalając w pełni rozkoszować się widokami.

Moja fantazja i wyobraźnia w pewnym momencie mnie troszkę poniosła. Pokusiło mnie o wjazd na, wydawało się, przejezdną drogę górską pod szczyt Trattberg. Po kilku zakrętach gdzieś na wysokości 1400m zaczęły się dość ciekawe warunki na jazdę motorem - śniegu na drodze było coraz więcej, do czystego asfaltu wytarte były jedynie dwa ślady po kołach pewnie jakiś technicznych pojazdów z obsługi parku. Powoli mknęliśmy dalej, widoki były warte, przygoda wciągała nas (mnie) coraz bardziej. Uda pasażerki żonki coraz częściej i coraz mocniej zaciskały się z tyłu na moich nogach, co jest dla mnie od wielu lat typowym sygnałem rozpoznawczym - przeginasz, albo że coś jest nie tak :) Po czym dojeżdżamy do miejsca gdzie śniegu było na prawdę sporo jak na tą wysokość. Gleba na moto, na szczęście przy niewielkiej prędkości wyraźnie dała znak - daj sobie spokój! Po ochłonięciu i wyciszeniu po napadzie śmiechu i zrobieniu kilkunastu fotek z trudem udało się zawrócić sprzęt aby pojechać z powrotem w dół. Mimo tego warto było, dla tych wspomnień, dla tych kilku zdjęć i przeżyć.
Robimy szybką widokową pętlę przez Przełęcz Rossfeld (1530m) i po ciemku zawijamy do miejscowości nad jeziorem Fuschlsee. Kolejnego dnia kierujemy się już w kierunku Polski mając w planie pośmigać jeszcze 3 dni po Słowacji. Po drodze jedziemy brzegiem kapitalnych jeziorek austriackich - Mondsee, Attersee i Traunsee. Tu można by spędzić kilka dni zwiedzając okoliczne szczyty pieszo, ale to już materiał na inną niż motocyklowa przygodę.
6 dni, 2150 km, V/2017 r.
Comments